http://skladyfutbol.pl/

:: Jak oni spadli, czyli top 11 spadkowiczów ostatniego ćwierćwiecza w czołowych ligach (cz. 2)
Artykuł dodany przez: Kuba (2021-05-27 18:13:50)

Jak oni spadli, czyli top 11 spadkowiczów ostatniego ćwierćwiecza w czołowych ligach (cz. 2)

Czas na część drugą, czyli drużyny z miejsc 9-7. Aby zobaczyć część 1 (drużyny 11-10), kliknij poniżej lub przejdź do sekcji "Artykuły". Zachęcamy do lektury.

CZĘŚĆ 1

9. RC STRASBOURG 2000/01



Racing Club de Strasbourg to ewenement, jeśli chodzi o francuskie zespoły w naszym rankingu i nie będziemy ukrywać, że znalazł się tutaj trochę z powodu braku laku jeśli chodzi o pozostałe drużyny. Sensacyjnych spadków w historii Ligue 1 nie było powiem dużo, można było się zastanawiać nad upadkami wielkich firm, takich jak Auxerre, Lens czy Nantes, jednak za każdym razem rzeczywista kadra drużyny nie odpowiadała samej klasie klubu. Auxerre nie spadało przecież w czasie, kiedy występowali tam Cisse, Mexes, Benjani, Boumsong czy Tainio, gdyż była to bardziej era takich piłkarzy, jak Mandjeck, Contout, Chafni czy Boly. Na miano rodzynka do końca ze Strasbourga rywalizowała jedynie drużyna Monaco z sezonu 2010/11 – zespół, przez który przewinęło się wówczas kilka głośnych nazwisk, takich jak Ruffier, Kurzawa, Feindouno czy Aubameyang. Były to jednak jednostki, a jakość piłkarska Monaco od paru lat pozostawała wiele do życzenia. Co innego popularni „Les Coureurs” (biegacze), którzy młodszym sympatykom piłki nożnej mogą się kojarzyć się z ligowym przeciętniakiem L1, gdzie najbardziej rozpoznawalnym zawodnikiem wydaje się być Eiji Kawashima – japoński bramkarz, którego nasz Jan Bednarek pokonał w meczu na ostatnich MŚ'2018 w Rosji. W latach 90-tych zespół zza granicy francusko-niemieckiej był bardziej uznaną ekipą. Od 1992 roku występował nieprzerwanie na poziomie I ligi francuskiej i pomimo tego, że też z reguły zajmował miejsce w środku tabeli, to jednak nie brakowało akcentów – w 1995 roku RCS wygrało zapomniany już nieco Puchar Intertoto (znany także jako puchar lata, którego wygranie gwarantowało udział w Pucharze UEFA – w efekcie Strasbourg po rozjechaniu Liverpoolu odpadł dopiero po wojażach o ćwierćfinały z Interem Mediolan), Puchar Ligi w 1997 roku (choć tutaj trzeba oddać honor obecnej drużynie, bowiem ta również wygrała to trofeum w roku 2019), a także Puchar Francji. Co ciekawe, miało to miejsce w sezonie spadkowym! Podopieczni Yvona Pouliquena spadli z ligi, a zarazem zdobywali krajowy puchar. Kuriozalny, ale nie jedyny przypadek na naszej liście.



Przez klub regularnie przewijały się w tamtym okresie głośne nazwiska, które później zrobiły karierę w większych klubach. Franck Leboeuf – szef obrony Chelsea i Mistrz Świata z reprezentacją Francji. Valerien Ismael – mistrz Niemiec z Werderem i Bayernem. Alexander Mostovoi – niekwestionowany lider reprezentacji Rosji i Celty Vigo, w barwach której dorobił się nawet pseudonimu „Car”. Olivier Dacourt – lata gry w Serie A w barwach Interu i Romy, występy dla „Les Blues”. Dla francuskiego klubu bramki zdobywał nawet … pozyskany z Jagiellonii Białystok Tomasz Frankowski. Mało kto pamięta ten okres, ale to właśnie tam „Franek-łowca bramek” zdobywał swoje pierwsze, zagraniczne szlify. Z jeszcze bardziej zamierzchłej historii - „Le Racing” był nawet niegdyś Mistrzem Francji. Miało to miejsce w roku 1979, a twórcą sukcesu był Gilbert Gress. Co ciekawe, obrońcą tamtej drużyny był późniejszy selekcjoner reprezentacji Francji, kontrowersyjny Raymond Domenech.



Tomasz Frankowski w stroju RC Strasbourg. Źródło: Racingstub.com.

Powróćmy jednak do nieszczęśliwego sezonu 2000/01 i zwróćmy uwagę na ówczesny skład. Strasbourg w poprzednim sezonie wyśrubował 9 miejsce i nic nie zapowiadało letargu. Klub sprzedał jedynie dwóch wyróżniających się piłkarzy – mało skutecznego napastnika Davida Zitellego (szkockie Hibernian) oraz Oliviera Echouafniego (Rennes), najlepszego strzelca zespołu. Odejście słowackiego bramkarza Alexandra Vencela do Le Havre nie budziło większych sensacji – już wcześniej zaczął przegrywać rywalizację z dużo młodszym Thierrym Debesem, a na drugą rundę zarząd sprowadził legendarnego paragwajskiego bramkarza Jose Luisa Chilaverta – słynącego nie tylko z efektownych parad, ale też … spektakularnych bramek ze stałych fragmentów gry. Z rzutu wolnego co prawda dla Strasbourga ani razu nie ukłuł, ale to on wykonał decydującego karnego w finale Coupe de France z ekipą Amiens. Jego pozyskanie dobitnie świadczyło o tym, że klub nie próżnował – zaaneksowano również powrót Valeriena Ismaela, który został wypożyczony z RC Lens. Pozyskano także pewnego młodego, zdolnego Serba z Sochaux, a mianowicie … Danijela Ljuboję, dobrze znanego nie tylko kibicom Legii Warszawa, ale i całej Ekstraklasy. Z wypożyczenia z Bordeaux powracał reżyser gry – Corentin Martins, piłkarz, który był nawet w kadrze reprezentacji Francji na EURO'96. Z Marsylii przyszedł twardy i bezkompromisowy obrońca Yannick Fischer. Poza transferowymi wzmocnieniami, w zespole nie brakowało innych znanych nazwisk – Habib Beye po latach powędrował do Marsylii i miał swój epizod w Premier League. Podobny los spotkał Brahima Hemdaniego i Pascala Johansena, którzy zostali docenieni i zawitali później na Stade Velodrome. W ekipie byli też znany z późniejszych występów w Bundeslidze Fabrice Ehret oraz Kameruńczyk Pierre Njanka, który zasłynął z efektownego gola przeciwko Austriakom na MŚ'98 we Francji. Wschodzącą gwiazdą w napadzie był Peguy Luyindula, który także dostąpił zaszczytu gry w barwach „Tricolores” oraz m.in. Olympique'u Lyon, Marsylii czy PSG. Również inny napastnik – Mamadou Bagayoko zanotował później całkiem udaną kartę w kilku pierwszoligowych zespołach. Przygodę z Mistrzostwami Świata już wtedy mieli natomiast za sobą Marokańczyk Gharib Amzine i Austriak Mario Haas. Czego by tu nie powiedzieć, na papierze całkiem udana banda. Niestety, nie zatrybiło …



Ciężko właściwie powiedzieć, co było nie tak ze Strasbourgiem. Zespół grał po prostu słabo i od samego początku do końca rozgrywek nawet nie wyściubił nosa poza strefę spadkową. Nie do wiary, prawda? Niektórzy przyczyn dopatrywali się w nietrafionych, przepłaconych transferach – za głównych winowajców uznano takich piłkarzy, jak Belloso czy Haas, którzy opuścili jednak zespół już po rundzie jesiennej wraz z trenerem Claude Le Royem. Zastąpił go wspomniany wcześniej Pouliquen, który nie okazał się czarodziejem i nie odbudował pogrążonej w kryzysie drużyny. Po pierwszej części sezonu można było się jeszcze łudzić, że RCS będzie w stanie się utrzymać – po 17 meczach zajmował 17 miejsce (drugie od końca), mając 4 punkty straty do bezpiecznej strefy. Co ciekawe, 16 miejsce w tamtym czasie zajmowała drużyna … Olympique'u Marsylia! Na koniec sezonu podopiecznym Tomislava Ivicia udało się jednak utrzymać. Walka o przetrwanie mając w składzie Gallasa, Bakayoko, Marcelinho, Camarę, Weaha czy Leroya zakrawa wprost o abstrakcję, jednak trzeba powiedzieć – w tamtym czasie Ligue 1 była niezwykle mocna i wyrównana. W rundzie jesiennej „Biegacze” nie weszli odpowiednio w peleton – wygrali zaledwie 4 mecze i zanotowali kilka kompromitujących porażek, takich jak tęgie lanie 0:4 na własnym boisku od ówczesnego beniaminka Lille, czy też równie bolesny łomot od Nantes 0:5 – także na Stade de la Meinau! Nic dziwnego, że kibice byli wściekli i podobno dochodziło do scysji pomiędzy grupą ultrasów a zarządem. Sportowej postawy to jednak nie poprawiło, a jedynie pogorszyło atmosferę w klubie – runda wiosenna była jeszcze gorsza i po zaledwie 3 zwycięstwach kultowa ekipa spadła z ostatniego miejsca. Stali się tym samym przestrogą, że mocne nazwiska to nie wszystko. Dla porównania w tamtym sezonie 5 miejsce zajęła ekipa Sedan, w której pierwsze skrzypce grali m.in. stosunkowo anonimowi Adjaoud, Celdran, Oliveira, Verschuere czy Mionnet. Jedyny pozytywny moment w sezonie poza wygraniem pucharu dla Strasbourga? W lidze tylko i wyłącznie nieoczekiwane wyjazdowe zwycięstwo 2:1 nad AJ Auxerre. Tak, właśnie nad wcześniej wspomnianym Auxerre z Mexesem, Tainio czy Boumsongiem w składzie.



Drużyna z regionu Grand Est nie pogniewała się na długo z najwyższą klasą rozgrywkową i wróciła do niej już po jednym sezonie egzystencji na peryferiach „le football”. Później bywało różnie, po kolejnych spadkach klub balansował nawet na granicy II i III ligi, a w 2011 roku wydawało się, że z powodów finansowych … w ogóle przestanie istnieć. Po negocjacjach z francuskim związkiem piłki nożnej klubowi udało się jednak wystartować od rozgrywek V ligi, a już w 2017 roku ponownie zawitać do bram raju Ligue 1. Jeszcze jedna porcja miodu na serce dla piłkarskich idealistów.

8. FC KAISERSLAUTERN 1995/96



Z czym Wam się kojarzy skład „Czerwonych Diabłów” z Kaiserslautern z lat 90-tych? Zapewne z mistrzowskim sezonem i z kultową „jedenastką” z 1997 roku przeciwko Bayernowi Monachium, której temat wyczerpał przed laty Tomasz Hajto. Co ciekawe, tylko trzech piłkarzy wymienionych przez popularnego „Gianniego” nie figurowało w kadrze FCK w roku 1995, a byli to Sforza, Schjonberg i Ratinho. Przypadek Kaiserslautern jest więc o tyle ciekawy, że spadek w 1996 roku do II Bundesligi i wygranie ligi w roku 1998 był niemalże w bliźniaczym składzie. Nie było wielkich kadrowych przetasowań, a zwłaszcza osłabień, jeśli chodzi o pierwszy, gorszy okres klubu. Mało tego, w sezonie spadkowym podobnie jak w przypadku Strasbourga piłkarzom z Betzenbergu udało się wygrać krajowy puchar. Co poszło nie tak? Zmorą sponsorowanego przez „Crunchipsy” zespołu okazały się remisy. W sumie zanotowali ich aż 18, a pogubione punkty odezwały się w ostatniej kolejce sezonu, kiedy w pojedynku dwóch wielkich firm Kaiserslautern musiało pokonać na wyjeździe Bayer Leverkusen. Mimo początkowego prowadzenia 1:0 po bramce Czecha Pavla Kuki, grabarzem kultowego klubu okazał się Markus Munch, który po błędzie bramkarza Andreasa Reinke skierował piłkę do siatki ratując „Aptekarzom” ostateczny remis. Pikanterii dodał fakt, że gol padł po tym, jak piłkarze Bayeru nie oddali piłki rywalom, którzy wcześniej w geście Garrinchy wybili ją w aut. Kultowym obrazkiem po meczu był widok dwóch Mistrzów Świata – rozgrywający swój ostatni mecz w karierze Rudi Voller (co ciekawe, w trakcie kariery nosił pseudonim „Ciocia Kasia” ze względu na długie, lokowane blond włosy) pocieszał załamanego Andreasa Brehme. Płacz byłego zawodnika Bayernu i Interu miał wymiar symboliczny – cały region Nadrenii-Palatynatu ogarnęła żałoba. Reszta drużyn również mogła współczuć – w postaci spadku Kaiserslautern liga straciła jednych z najbardziej fanatycznych kibiców w całym kraju. Do II Bundesligi leciał w końcu zdobywca DFB-Pokal i Wicemistrz Niemiec sprzed zaledwie 2 lat!



Zdjęcie Rudiego Vollera podnoszącego na duchu Andreasa Brehme to jeden z najbardziej kultowych obrazków w historii Bundesligi. Źródło: Bild.de.

Fani Kaiserslautern przed wystartowaniem feralnego sezonu mogli mieć mocno ambiwalentne odczucia. Z jednej strony mieli prawo oczekiwać, że ich drużyna ponownie zakwalifikuje się do pucharów (4 miejsce w zeszłym sezonie) albo nawet – przy dobrych wiatrach – powalczy o tytuł (klasyka). Z drugiej jednak strony, klub pozbył się trzech najważniejszych piłkarzy – legendarny napastnik i wielokrotny król strzelców Bundesligi Stefan Kuntz wyjechał do Turcji aby grać w Besiktasie, do Bayernu sprzedano lidera środka pola Ciriaco Sforzą, natomiast do VfB Stuttgart bez żalu oddany został wychowanek i motor napędowy drużyny Marco Haber. Oprócz tego, do KFC Uerdingen sprzedano także skrzydłowego Michaela Luscha, natomiast defensor Wolfgang Funkel zakończył karierę. W sumie działacze FCK za wszystkie te transfery otrzymali aż 7,55 mln. euro, więc logiczne było, że działacze musieli szukać następców. Ruszył transferowy szturm polegający jednak głównie na sprowadzaniu zawodników z zaplecza Bundesligi – przede wszystkim z tamtejszych spadkowiczów. Czy tak powinna wyglądać polityka transferowa klubu, który miał się liczyć w walce o mistrzostwo? Wyjątkiem od reguły i zarazem najdroższym nabytkiem klubu był Brazylijczyk Arilson z Gremio Porto Alegre, za którego wyłożono kwotę 3 mln. euro (tylko o 300 tys. mniej w odniesieniu do kwoty uzyskaną za transfer Sforzy), jednak do jego transferu miało dojść dopiero w grudniu. Arilson stał się jednak kompletnym niewypałem – już na początku rozgrywek szybko zauważono, że nie jest odpowiednio przygotowany fizycznie do gry w wymagającej lidze niemieckiej, a w sumie przez cały sezon wyśrubował zaledwie 10 meczów, z czego zaledwie dwa po 90 minut. Jeszcze po sezonie wrócił do rodzimego kraju. Poza Arilsonem szeregi „Czerwonych Diabłów” zasilili Claus-Dieter Wollitz (Wolfsburg), Frank Greiner (FC Koln), Mario Kern, Mark Schwarzer (obydwaj Dynamo Drezno), Uwe Wegmann (VfL Bochum), Horst Siegl (Sparta Praga), Bernd Hollerbach (FC St. Pauli) i Harry Koch (TSV Vestenbergsgreuth). Co ciekawe, najlepszym transferem okazał się ten ostatni, który był zarazem … najtańszym nabytkiem, bowiem zapłacono za niego zaledwie 125 tys. euro. Harry Koch to ojciec Robina Kocha, aktualnego reprezentanta Niemiec i zawodnika Leeds United. Przychodził jako typowy „noname”, choć całe Niemcy usłyszeć mogli o nim niecały rok wcześniej, kiedy to w barwach III-ligowego Vestenbergsgreuth wyrzucił z Pucharu Niemiec słynny Bayern Monachium. Mimo ostatecznego spadku, był jedną z niewielu jasnych postaci w barwach „Czerwonych Diabłów” i zarazem małym odkryciem sezonu, który … rozpoczął się od spotkania z Mistrzami Niemiec, Borussią Dortmund. Podopieczni Friedela Rauscha uzyskali cenny, wyjazdowy remis 1:1. Któż mógł wówczas przypuszczać, że właśnie podziały punktów będą w tamtym okresie dla Kaiserslautern tak zgubne …

Cała runda jesienna dla „Die Roten Teufel” nie była udana. Po remisie z Borussią, domowej porażce z Borussią Moenchengladbach 1:3 i szczęśliwym zwycięstwie 2:1 nad beniaminkiem FC St. Pauli, nastąpiła cała seria remisów okraszona kilkoma … porażkami. W sumie po 17 kolejkach Kaiserslautern miało za sobą zaledwie trzy wygrane, sześć porażek i osiem remisów. Pucharowe aspiracje można było włożyć między bajki, ale wciąż sytuacja nie była jeszcze skrajnie dramatyczna – klub zajmował 14 miejsce, a jego plecy oglądały takie zespoły, jak Werder, Freiburg, Uerdingen czy Fortuna Dusseldorf. Przewaga nad miejscem spadkowym była jednak nieznaczna, bo wynosiła zaledwie … 1 punkt. Klub odpadł też z Pucharu UEFA, jeszcze w październiku, po bataliach z hiszpańskim Realem Betis. W klubie wciąż starano się zachować spokój – doszło do kilku ruchów transferowych. Do Duisburga bez żalu odstrzelono Dirka Andersa. Pozbyto się aż trzech obrońców, którzy zdaniem zarządu nie potrafili ustabilizować kruchej defensywy FCK. Do TSV 1860 Monachium sprzedano Matthias Hamanna (brata słynnego Dietmara), do Karlsruher SC Thomasa Rittera, natomiast do HSV – Bernda Hollerbacha. Ten ostatni piłkarz to ciekawy przypadek – były lewy obrońca pracował kiedyś jako rzeźnik i … swój fach umiejętnie odwzorowywał na boisku, bowiem był zawodnikiem grającym absolutnie bezkompromisowo i nagminnie kolekcjonującym kartki. W sumie trzeba przyznać, że jak na swoje czysto piłkarskie ograniczenia potrafił wycisnąć ze swojej kariery maximum. Po nieudanym, zaledwie półrocznym epizodzie w klubie z Betzenbergu stał się niemalże ikoną ekipy z Hamburga – grał w niej jeszcze przez 8,5 roku, notując m.in. występy w Lidze Mistrzów chociażby przeciwko Juventusowi.



Bernd Hollerbach w Kaiserslautern spędził zaledwie pół roku, natomiast w HSV zyskał status legendy. Źródło: Liga-zwei.de.

Jeśli chodzi o nowe nabytki Kaiserslautern w okresie zimowym, to poza Arilsonem dokonano praktycznie jednego wzmocnienia – z drugoligowego VfB Lipsk przyszedł Jurgen Rische, były reprezentant młodzieżowy NRD, który już wówczas miał za sobą występy w Bundeslidze. Jego pozyskanie również wydawało się być nietrafione – Rische zagrał w 17 meczach i strzelił jedną bramkę. Katastrofalny bilans, jakże symptompatyczny dla bezsilnych i do bólu nieefektywnych „Czerwonych Diabłów”. Runda wiosenna znów zaczęła się od remisów, aż w końcu stracono cierpliwość i pozbyto się Friedela Rauscha – twórcę sukcesu drużyny sprzed dwóch sezonów. Jego miejsce zajął Eckhard Krautzun, doświadczony szkoleniowiec z łatką globtrotera, który już w debiucie, w 25 kolejce, poprowadził drużynę do zwycięstwa 1:0 w meczu z FC Koln. Było to dopiero pierwsze zwycięstwo w rundzie wiosennej – niewiele jednak zmieniało, gdyż klub i tak znajdował się już w strefie spadkowej.



Tabela Bundesligi po 25 kolejkach - w Kaiserslautern już wiedziano, że o utrzymanie będzie ciężko.

Co było potem? Tylko gorzej. Forma Kaiserslautern zakrawała o kpinę, ale zwycięstwo w przedostatniej kolejce nad Hansą Rostock dawało jeszcze minimalne szanse na pozostanie w lidze. Ostatecznie rozwiane przez wspomnianego Muncha … Tymczasem spójrzmy jeszcze na skład tamtej drużyny.

Eksperci od niemieckiej piłki nożnej do teraz przecierają oczy ze zdumienia – jak ta drużyna mogła grać tak słabo? Legendarny obrońca reprezentacji Niemiec Andreas Brehme, zdobywca zwycięskiej bramki w finale MŚ'90 z Argentyną. Martin Wagner, Olaf Marschall czy Thomas Ritter również zaczepili o reprezentację Niemiec. Miroslav Kadlec i Pavel Kuka w barwach reprezentacji Czech zaraz po spadku dotarli niespodziewanie ze swoją kadrą do finału EURO'96. Ehrmann, Roos, Lutz, Hengen, Schafer – wszyscy ci piłkarze należeli do wicemistrzowskiej drużyny z roku 1994. Znanym nazwiskiem był także Australijczyk Mark Schwarzer, który nie tak dawno był nawet rezerwowym bramkarzem w Chelsea. Trzeba jednak przyznać, że on nie odgrywał w tym składzie większej roli. Patrząc na posezonowe statystyki nie jest tajemnicą, że poza seriami notorycznych remisów prawdziwą bolączką była nieskuteczność. W 34 meczach strzelili ich zaledwie 31, co było drugim najgorszym wynikiem w lidze. Dla porównania – sezon wcześniej zdobyli ich aż 58.

Tragiczna historia Kaiserslautern z tamtych czasów nabrała jednak kompletnie nieoczekiwanego zwrotu wydarzeń. Nastąpił twardy restart. Po spadku zatrudniono legendarnego Otto Rehhagela – byłego szkoleniowca Werderu i Bayernu, który lata później z reprezentacją Grecji świętował Mistrzostwo Europy w 2004 roku. Postawiono na mieszankę młodzieży z doświadczeniem – udało się zatrzymać większość zawodników, do bram pierwszego składu coraz odważniej zaczęli pukać utalentowani Thomas Riedl czy Marco Reich, a klub zasili Duńczyk Michael Schjonberg z Odense i Brazylijczyk Ratinho ze szwajcarskiego Aarau. W przerwie zimowej krótkookresowo zakontraktowano też Nowozelandczyka Wyntona Rufera – ulubieńca trenera Rehhagela, który wspólnie z nim zdobywał Mistrzostwo Niemiec w Werderze Brema. Odeszli sami mało znaczący lub niesprawdzeni zawodnicy, wśród których perełką był jedynie Thomas Hengen – wychowanek klubu, który zamiast walczyć o awans ze swoją ukochaną drużyną wolał zostać w Bundeslidze i grać w KSC. Zmieniły się także struktury zarządu - dyrektorem sportowym został Hans-Peter Briegel, były piłkarz reprezentacji Niemiec, a więc człowiek, który dobrze znał klimat piłkarskiej szatni. W klubie pozostał Pavel Kuka, który jedną nogą był już w Moenchengladbach. Losy Kaiserslautern potoczyły się jak w bajce – ekipa Rehhagela w cuglach wygrała II Bundesligę po, momentami, kosmicznych meczach (7:6 w meczu z Meppen, 7:0 z Lubeką, 6:2 z Oldenburgiem), a w sezonie 1997/98 jako pierwszy beniaminek w historii Bundesligi sięgnęli po mistrzowski tytuł. Tym samym kibice FCK przeżyli drogę z piekła do nieba – w 1996 roku opłakiwali spadek swoich ulubieńców, a w 1998 roku mogli już jeździć na mecze Ligi Mistrzów. Niesamowitą przemianę przeżył napastnik Olaf Marschall, który w spadkowym sezonie w 19 meczach zdobył zaledwie 2 gole, a w sezonie mistrzowskim był wicekrólem strzelców z dorobkiem … 21 bramek. Takie historie może napisać tylko futbol!



Trener Otto Rehhagel unoszący mistrzowską paterę. Źródło: Dw.com.

Aktualnie Kaiserslautern doczekało jednak chudych lat – dziś „Czerwone Diabły” występując zaledwie na trzecim poziomie rozgrywkowym i nic się nie zanosi na to, aby mieli wrócić nawet do II ligi. Sytuacja jest nawet zbliżona do traumatycznego sezonu 1995/96, bowiem zajmują zaledwie 16 miejsce, a nad ostatnim miejscem mają przewagę … jednego punktu.

Sezon 1995/96 w ogóle był pechowy jeśli chodzi o drużyny z tradycjami, bowiem wraz z „Czerwonymi Diabłami” do II ligi powędrował też Eintracht Frankfurt. Na ironię losu, to właśnie ekipa znad Menu była jednym z rywali Kaiserslautern w walce o tytuł w sezonie 1993/94. Podopieczni serbskiego szkoleniowca Dragoslava Stepanovicia śmiało mogli się znaleźć w tym zestawieniu, gdyż w swoich szeregach mieli chociażby reprezentacyjnego bramkarza Andreasa Kopke (niespełna 2 miesiące po spadku Eintrachtu świętował Mistrzostwo Europy), nigeryjskiego magika Jay-Jaya Okochę, a takie nazwiska jak Doll, Binz, Bohme, Gaudino, Komljenović czy Rauffmann również nie były anonimowe w świecie piłki nożnej. Z drugiej jednak strony, ich ekipa już sezon wcześniej była silna, a i tak zaledwie wtopiła się w ligową szarzyznę.

7. CELTA VIGO 2003/04



Klub z Estadio Balaidos jest pierwszym hiszpańskim klubem w tym zestawieniu. Sezon wcześniej Celta Vigo skończyła sezon na 4 miejscu, premiujące awansem do Ligi Mistrzów. Była to mocna Celta, która od kilku sezonów praktycznie zawsze liczyła się w walce o europejskie puchary. Trenerem był Miguel Angel Lotina, natomiast wśród zawodników takie nazwiska, jak wspomniany już w kontekście Strasbourga Mostovoi oraz Sylvinho, Catanha, Edu, Luccin czy McCarthy. Najbardziej tragiczne i paradoksalne w tej historii jest to, że „Celestes” stali się ofiarą własnej ambicji. Może to daleko posunięta teza ale wywnioskować można, że zaszkodził im pierwszy w historii klubu awans do Ligi Mistrzów. O ile w poprzednich sezonach bowiem Celta dość szybko odpadała z europejskich rozgrywek (odpadnięcia z Celtikiem czy Slovanem Liberec), o tyle sezon 2003/04 nie tylko zakwalifikowała się do fazy grupowej po eliminacjach ze Slavią Praga, ale i z niej wyszła – trzeba zaznaczyć, że z całkiem silnej grupy (Ajax, Brugia, Milan). Dopiero w 1/8 finału złudzeń kibiców z Vigo pozbawił Arsenal.



Celta Vigo podczas swojej pięknej przygody z Champions League potrafiła nawet pokonać na wyjeździe ówczesnego triumfatora - drużynę Milanu!

Rozległy terminarz przysporzył sporo problemów trenerowi Lotinie, który pierwszy raz swojej karierze musiał nauczyć się gry na wielu frontach – liga, rozgrywki europejskie czy rodzimy puchar wymagały rotacji i umiejętności zachowania odpowiedniego balansu oraz właściwą ekonomią sił. Pod względem transferów w klubie nie było większej rewolucji – wszyscy podstawowi zawodnicy pozostali w klubie, a z większych ubytków sprzedano jedynie wspomnianego napastnika z RPA, Benedicta McCarthy'ego, którego pozyskał zdobywca Ligi Mistrzów z ówczesnego sezonu – FC Porto. Nie wykupiono również z wypożyczeni z Ajaxu Egipcjanina Mido, który powędrował do Marsylii. Nie miało to prawa frapować publiki klubu z Galicji – obydwaj zawodnicy mieli mniejszy status w klubie niż chociażby Edu czy Catanha, natomiast dodatkowo pozyskano Serba Savo Milosevicia, który już wówczas na hiszpańskich boiskach piastował status goleadora. Z wypożyczenia ze Sportingu wrócił jeszcze Chilijczyk Pablo Contreras i … to były w sumie jedyne wzmocnienia Celty Vigo w tamtym sezonie. Dopiero w przerwie zimowej dokonano większych przetasowań – za oddanego do Rosji Catanhę z Interu przyszedł wypożyczony Mauricio Pinilla (autor słynnego strzału w słupek w dogrywce meczu Chile – Brazylia na MŚ'2014), natomiast jako pomocnik z Partizana Belgrad przyszedł rodak Savo Milosevicia, uzdolniony Sasa Ilić.

Sezon w lidze zaczął się niezbyt obiecująco – po wojażach ze Slavią Praga w pierwszych 4 meczach klub zanotował 3 remisy i 1 porażkę. Plusem była skuteczność Milosevicia, który już w pierwszych 2 meczach zdobył 2 gole. Później forma Celty była mocno sinusoidalna – podopieczni Lotiny wygrywali sporadycznie, zdecydowanie częściej notując remisy czy porażki. Z jednej strony potrafili urwać punkty Barcelonie czy Valencii, ale z drugiej potrafili dostać u siebie baty od Deportivo La Coruńa aż 0:5. Na półmetku, po 19 kolejkach, piłkarze Celty znajdowali się już tuż nad strefą spadkową. Po pokonaniu Mallorki 4:2 i rozczarowującym remisie z beniaminkiem Realem Murcia 2:2 nastąpiła zawstydzająca domowa porażka z Realem Sociedad 2:5. Zmęczeni po Lidze Mistrzów? Ta wymówka przejść nie mogła – piłkarze z San Sebastian również występowali w tych rozgrywkach. Poleciały głowy – trener Miguel Angel Lotina poszedł w odstawkę, a w roli strażaka do klubie zatrudniono Radomira Anticia, który skompletował bałkańskie trio. Miano „strażaka” to może z jednej strony duże słowo, bowiem wówczas Celta liczyła jeszcze na sukces przed bojami z „Kanonierami”, ale jednak w lidze sytuacja nie napawała nikogo optymizmem.

Antić w Hiszpanii uchodził za cudotwórcę (nic więc dziwnego, że jego nazwisko pojawi się jeszcze w tym zestawieniu!) od czasu, kiedy sięgnął po nieoczekiwany tytuł Mistrza Hiszpanii z Atletico Madryt w sezonie 1995/96. Robił wcześniej niezłą robotę w Saragossie, ustabilizował w lidze na jakiś czas underdoga Real Oviedo (z którym przy drugim podejściu ostatecznie jednak spadł z ligi), ale też nie sprawdzał się w większych klubach, takich jak Real czy Barcelona. W Celcie wyczekiwano na niego jak na Mesjasza i już po pierwszych meczach robiono z niego zbawiciela. Co prawda w debiucie przegrał mecz z Realem Betis (0:1), ale w kolejnych „partidos” zanotował dwa zwycięstwa pod rząd – wyczyn kompletnie obcy dla „Celtów” w tamtym okresie. Dało to na jakiś czas przewagę 4 punktów nad czerwoną strefą. Rywale jednak nie zamierzali tanio skóry sprzedać – na czele z niewielkim, ale dumnym Albacete oraz walecznym Espanyolem. Zwłaszcza u tych ostatnich nie było widać kalkulacji – klub z Katalonii bronił swojej twierdzy w sezonie 2003/04 wszystkimi środkami o czym świadczyły kultowe derby z Barceloną. Legendarny sędzia Pino Zamorano pokazał wówczas po trzy czerwone kartki dla każdej z drużyn! Piłkarze z Vigo przy rozbójnikach Luisa Fernandeza wyglądali na dużo bardziej bezzębnych … Zwłaszcza, jak przyszło do bezpośredniego starcia.



Deklasacja, kompromitacja, ośmieszenie – można tutaj znaleźć dowolne określenie, a i tak dla kibica z Balaidos to będzie zbyt mało. Na domiar złego, owa klęska nastąpiła po dwóch przegranych kolejnych meczach, z Malagą i Realem Madryt. 3 dni później – definitywne odpadnięcie z Ligi Mistrzów z Arsenalem. W kolejnych meczach ligowych – porażka z Valencią, wywalczony remis 4:4 z Racingiem Santander i domowa porażka z kontrkandydatem w walce do utrzymania, Realem Saragossa. Zarząd zaczął podejmować nerwowe ruchy. Zwolniono trenera Anticia w trybie absolutnie natychmiastowym, nie mając zapewne żadnego potencjalnego następcy w zanadrzu. Wybrano najtańszą opcję, bowiem zespół przejął szkoleniowiec rezerw, Ramón Carnero. Było przed 31 kolejką – 8 meczów do końca, a misja utrzymania zespołu jeszcze bardziej problematyczna niż wobec poprzedników, Celta zajmowała 19 miejsce z 29 punktami i do bezpiecznej zony brakowało im 4 punktów …



Carnero wskrzesił w swoich podopiecznych brawurową gonitwę, która okazała się jednak niepowodzeniem. Mimo, że po triumfie nad Osasuną do wyjścia ze strefy spadkowej brakowało już tylko 1 punktu. Porażka z Atletico nie odstraszyła „Celestes”, którzy walczyli do końca i byli nawet w stanie pokonać Barcelonę (1:0), co odebrało wówczas jakiekolwiek teoretyczne szanse na mistrzostwo kraju. Czarę goryczy przelała przegrana w przedostatniej kolejce z Deportivo – Celta miała co prawda wciąż ledwie punkt straty, ale przy zwycięstwie Espanyolu w ostatniej kolejce nawet w razie wygranej nad Mallorką i tak wylądowałaby w II lidze. Zniechęceni piłkarze Celty przegrali spotkanie o honor i podsumowali beznadziejny sezon pierwszym spadkiem z Primera Division od 1990 roku.



Jak spojrzymy na kadrę to … nie można się nadziwić. Poza wspomnianymi wcześniej zawodnikami-ikonami klubu, takimi jak Mostovoi czy Sylvinho (po sezonie transfer do Barcelony mówi wiele o jakości Brazylijczyka) byli przecież jeszcze reprezentanci Argentyny na mundialach (Cavallero, Caceres, Gustavo López), byliy reprezentanci Hiszpanii (Jose Ignacio, Juanfran, Oubińa, Velasco, Angel) czy zawodnicy, którzy naprawdę przez lata trzymali mocny, ligowy poziom (Jesuli, Berizzo, Sergio czy Giovanella). Zresztą porównajmy kadry Celty Vigo z sezonów 2002/03 (4 miejsce w lidze) i 2003/04 (18 miejsce w lidze). Różnicy jakby większej nie było, prawda? No, może poza liczbami Edu ...



Skład Celty z sezonu 2002/03 ...



... i z sezonu 2003/04. To nie kalka!

Jak to często bywa w takich przypadkach, klub po spadku relatywnie szybko się odrodził powstając niczym feniks z popiołów – mimo małej rewolty kadrowej, klub nie pozostawił złudzeń swoim rywalom w Segunda Division 2004/05 i awansował z drugiego miejsca. Nie brakowało kilku ciekawych nazwisk, takich jak świeżo upieczony Mistrz Europy z Grecją Zisis Vryzas, legenda FC Porto Nuno Capucho czy nawet … Roger Guerreiro, nasz Roger, który lata później po udanych występach w Legii brylował w reprezentacji Polski. A że los bywa przewrotny, to w pierwszym sezonie po awansie Celta … zajęła 6 miejsce i zakwalifikowała się do pucharów. Bilans szczęścia zawsze musi wyjść na zero!



A w pomocy Celty błyszczał wtedy pewien 19-latek, który później coś tam w futbolu osiągnął …



Dla Davida Silvy występy w Celcie były pierwszymi szlifami na poziomie Primera Division. Źródło: Yojugueencelta.com.

Tak nawiasem, przypadek Celty Vigo oraz poprzednio przytoczony wyżej z FC Kaiserslautern wydaje się być kolejnym typowym kazusem … drużyn polskiej ekstraklasy. Często bowiem zdarza się, że gdy uznana marka leci z ligi i nie dokona większych zmian w składzie w przeciągu kolejnego roku czy dwóch, to po natychmiastowym awansie potrafi skutecznie namieszać w lidze. O ile bliźniaczej sytuacji jeśli chodzi o „Czerwone Diabły” w polskiej lidze nie było, o tyle losy drużyny z Galicji potrafiło powielić chociażby lubińskie Zagłębie, które po spadku w 2014 roku już w 2016 zakwalifikował się do pucharów. Sytuacja powtórzyła się zresztą w Zabrzu, gdzie Górnik w fatalnej atmosferze lądował w I lidze w roku 2016, a w 2018 gościł już na swoim stadionie europejskie firmy. Filozofia „padłeś-powstań” również i u nas odnalazła swoje zastosowanie.

Trzecia część już niebawem!

Kuba


adres tego artykułu: http://skladyfutbol.pl//articles.php?id=18